Materiały Edukacyjne

Dziewczynka z zapałkami - propozycja lekcji

Uniwersalność „Dziewczynki z zapałkami”, czyli rozważania o biedzie.

Rok tuwimowski co prawda za nami, mnie jednak poeta ten inspiruje od dzieciństwa i nie potrzebne mi do tego specjalne 12 miesięcy. Popłakując od wczesnych lat nad historią o dziewczynce z zapałkami, odkryłam później wspaniałe do niej nawiązanie, Tuwima właśnie, również pt.: „Dziewczynka z zapałkami” i mało znany wiersz Hermanna Jablokoff’a (śpiewany w Polsce przez André Hübnera Ochodło) „Papirosn” (czyli „Papierosy” w jidysz, w innym tłumaczeniu „W zimną noc”)

 http://www.youtube.com/results?search_query=hermann+jablokoff&sm=3

Tekst w jidysz i po angielsku:  http://www.hebrewsongs.com/?song=papirosn

Oba wiersze w załącznikach. A tutaj lista (podkreślam, iż bardzo skromna i niewyczerpująca tematu) moich propozycji jak można wykorzystać te dwie pozycje, o tyle na dodatek cenniejsze, że bardzo mało znane, podczas pracy z młodzieżą (licealną) na lekcji etyki

-Wiersz Tuwima ma charakter dramatu (sztuki teatralnej), na co wskazują didaskalia, dialog, chór (kolęda) i Andersen, wchodzący na scenę, co mocniej podkreśla fakt, iż ludzie nie przejmują się losem innych, biednych – to tylko sztuka, którą przychodzą oglądać. Teatr to bezpieczne miejsce, gdzie widzimy życie nawet realne, ale nie musimy go przeżywać. W wierszu Tuwima dziewczynka (jak w klasycznym teatrze greckim, gdzie nie pokazywało się śmierci) nie umiera, tylko zasypia, właściwie nie wiadomo, dlaczego Tuwim tak złagodził tę tragiczną część baśni – może warto o tym podyskutować. A może właśnie nie złagodził? Może chodzi o to, że obudzi się i znów będzie przeżywała swoją tragedię, każdego dnia od nowa? Dyskusja o losie ludzkim, błędnym kole.

 -Ostatnie zdanie „Kreślę się z poważaniem Christian Andersen” jest stylizacją na list i sugeruje nam świadome przesłanie, wszak piszemy listy po to, żeby komuś coś opowiedzieć, często wzruszyć go, prosić o reakcję. Wyobraźmy sobie, co mógłby chcieć przekazać Andersen uczniom etyki XXI wieku. Może można by taki list napisać? Albo list uczniów do Andersena, opisujący, jak dziś wygląda życie „dziewczynek z zapałkami”.

 -Konstrukcja stylistyczna wiersza wywołuje reakcję wzruszenia. Sam opis dramatycznej sytuacji (małej marzy się już nie gęś z historii Andersena, ale choćby skwarki, grochówka i parówka), ale również np. aliteracje, dzięki którym słyszymy wręcz szeleszczący powiew mroźnego wiatru „ziąb, ziąb, ziąb”, „ząb o ząb, ząb o ząb, ząb o ząb dzwoni”. Sarkazm Andersena: „Znamy się z lat dziecinnych (…). Jakież to miłe wspomnienia.” daje nam do zrozumienia, po pierwsze, że dzieciństwo powinno być miłe, po drugie, że przeżywamy je sobie niewzruszenie pomimo tego, że rodzice czytają nam jego smutne historie, po trzecie zaś, iż… nic się od naszego dzieciństwa nie zmieniło – wciąż, a może jeszcze nawet coraz częściej – dzieci na ulicach sprzedają zapałki, żebrzą, głodują… Nie uczyniliśmy nic, aby to zmienić, wszak to tylko… bajka, teatr… (jak mówi Andersen sytuacja „stara i banalna” lecz „jeszcze aktualna”).

-„Dziewczynka z zapałkami” Tuwima pochodzi z tomu „Jarmark rymów”, wydanego w 1933 roku. Ta data przywołuje na myśl ciężkie czasy dwudziestolecia międzywojennego, kiedy to nieopisana bieda sąsiadowała z równie nieopisanym bogactwem. Warto przemyśleć, jak zmienia się ta kwestia w Polsce w czasie (kolejne zmiany ustrojowe) i w świecie (w zależności od czasu, państwa, ustroju itd.)

-Z tego samego okresu mniej więcej (Jablokoff 1903-198 + wzmianka w wierszu o wojnie) pochodzi wiersz Jablokoffa „Papirosn”, którego bohater, Jingele (wiersz wyraźnie nie jest jednak protestem przeciw antysemityzmowi, ale przeciwko znieczulicy społecznej), sprzedaje papierosy i (jak dziewczynka) zapałki.

- Opis zimnej, deszczowej nocy przywołuje obraz Andersena czy Tuwima. Nastrój wiersza jest kompletnie desperacki, policjanci biją małego sprzedawcę, ludzie omijają, jak i w dwóch poprzednich utworach – obojętnie. Jest jeszcze bardziej realistycznie – „Wybieram resztki jedzenia na starym rynku, sypiam w parku na twardej ławce” – warto podkreślić, iż jest to dokładnie obraz, jaki widujemy na co dzień w naszych miastach, czyli, jak w analizie Tuwima – nadal nic się nie zmieniło. Do tego Jingele jest sierotą.

- Drastyczność, która u Tuwima uwypuklona jest ironią i środkami stylistycznymi, u Jablokoffa wyraża się naturalistycznymi opisami dziecięcych biedy i nieszczęścia.

Znamienne i warte zastanowienia wydaje się, iż trzy bardzo różne kultury: protestancka Dania wieku XIX, sanacyjna, katolicka Polska (ale Tuwim nie przystający do żadnej religii) oraz kultura jidysz XX wieku sprowokowały trzech różnych twórców do napisania utworów o identycznej tematyce. Spytać by należało nie tyle, dlaczego oni i o tym, tylko, dlaczego ta sama sytuacja w odmiennych kulturach? Od czego zależy ludzka bieda i nieszczęście? jak zmienia lub nie zmienia się świat? Co można było wówczas i dzisiaj zrobić, by zapobiec biedzie? Kto to robi? Kto powinien? Na czyje barki spada/ a spaść powinna odpowiedzialność za nieszczęścia i ubóstwo w państwach i społeczeństwach? Czy sytuacja zmienia się w zależności od ekipy u władzy? Jak to jest w innych państwach? Czy istnieją rozwiązania, które można by do nas przenieść?

Jako pracę, związaną z tym tematem wyobrażam sobie napisanie na przykład współczesnej „Dziewczynki z zapałkami”, może jako krótką sztukę (skecz), którą można by nawet odegrać. Obecne czasy uwidocznione zostałyby współczesnym słownictwem czy rekwizytami (strój; zapalniczka, jak u Tuwima; kultura typu „skóra, fura i komóra” itp.)

Agnieszka Abémonti-Świrniak – romanistka, tłumaczka i nauczycielka, od blisko 10 lat mieszka z rodziną we Francji (Paryż). Prowadzi „Rodzicielską Biblioteczkę Laicką”  http://robila.overblog.com , publikuje w „Faktach i Mitach”.

 

 

Załączniki

 

DZIEWCZYNKA Z ZAPAŁKAMI

Hans Christian Andersen

 Zimno było, śnieg padał, ściemniało się coraz bardziej, wieczór się zbliżał: ostatni dzień roku skończy się niezadługo.
 Zima. Przez ulice zasypane śniegiem, w zmroku idzie dziewczynka, bosa, z gołą głową, i coś niesie w fartuszku. Dlaczego bosa? To cała historja. Rano miała pantofle, stare i zniszczone, zaduże na nią, stare pantofle matki, — ale je pogubiła. Dwa powozy nadjeżdżały właśnie z stron przeciwnych, a ona chciała prędko przebiedz przez ulicę; biegła co sił, słyszała straszny tętent kopyt, turkot kół tuż, tuż za nią — ach, uciekła przecież, ale boso. Jeden pantofel tak zginął, że go nie mogła znaleźć wśród ciemności, a drugi porwał jakiś chłopiec i ze śmiechem uciekł daleko.
 Więc szła bosa, biedna dziewczynka po śniegu, a nogi jej zsiniały i poczerwieniały. Jedną ręką ściskała czerwony fartuszek, w którym niosła kilkanaście paczek zapałek na sprzedaż, a w drugiej ręce miała jedną paczkę i tę podsuwała nieśmiało przechodniom, aby zwrócić na siebie ich uwagę. Ale nikt po nią nie sięgał, nikt dzisiaj nic nie kupił jeszcze od dziewczynki, nie miała ani grosika zarobku.
 Drżała z zimna i głodu, idąc zwolna przez ulice, podobniejsza do cienia, niż do żywego dziecka. Białe płatki śniegu osiadły na jej długich, jasnych włosach, które ciepłym płaszczem osłaniały plecy i szyję dziewczynki. Ładnie jej było w tym złocistym płaszczu ze srebrzystemi gwiazdkami nad czołem, lecz nie myślała o tem. Więcej zajmował ją przyjemny zapach pieczonej gęsi, który co chwila uderzał jej głodem zaostrzone powonienie. Ludzie żegnali stary rok wesoło, a ona taka głodna i zziębnięta...
 Usiadła wreszcie,—tak była zmęczona, że nie mogła iść dalej. Usiadła w kąciku między dwoma domami, z których jeden więcej występował na środek ulicy. Ciemno tu było, więc nikt jej nie widział, zresztą tak się skuliła, skryła pod spódniczkę zziębnięte nogi, ażeby je rozgrzać... Ale jakże się rozgrzać na śniegu i mrozie? A do domu wrócić nie miała odwagi: nie sprzedała ani jednego pudełka, jakże wracać bez pieniędzy? Ojciec czy ojczym obiłby ją pewno, a zresztą — czyż tam cieplej? Wiatr mroźny świszcze przez otwory w dachu, choć zatkali największe słomą i gałganami. Niema po co wracać do domu.
 Zziębnięte ręce skostniały jej prawie, nie ma siły utrzymać w nich paczki zapałek. A gdyby zapaliła jedną dla rozgrzania? Tylko jedną zapałkę.
 Na wspomnienie ciepła już nie ma siły oprzeć się pokusie. Jedna zapałka tylko. Wyjmuje ostrożnie, pst! i płonie! Cóż to za wesołe światło, jasne i ciepłe, ach, jak grzeje w ręce! Cudowny płomyk!
 Wydało jej się nagle, że siedzi przed ciepłym, żelaznym piecem na świecących nóżkach, z mosiężnemi drzwiczkami. Ach, jak ciepło! Jak grzeje duży, jasny płomień, — jak wesoło się pali! Wyciągnęła nóżki z pod cienkiej sukienki, aby je ogrzać także, lecz w tej samej chwili — zapałka zgasła; — zniknął piec żelazny i wesołe ognisko, a w ręku dzieciny pozostał tylko maleńki kawałek spalonego drewienka.
 Dziewczynka zapaliła drugą bez namysłu. Jasne światełko padło na mur szary, który w tem miejscu stał się przezroczysty, niby muślin cieniutki. I ujrzała w głębi duży, jasny pokój, stół nakryty czystym, bialutkim obrusem, na nim talerze, szklanki, a na samym środku ogromna gęś pieczona na półmisku, pachnąca, nadziewana jabłkami, śliwkami. Gęś poruszyła się nagle, zeskoczyła na ziemię z nożem i widelcem w zarumienionej piersi i zaczęła posuwać się w stronę dziewczynki...
 Wtem zapałka znów zgasła i zamiast ciepłego pokoju, dziecko miało przed sobą mur szary, wilgotny i ciemny.
 Śpiesznie zapaliła trzecią. Płomyk strzelił w górę, zamigotał i rozprysnął się na wszystkie strony, iskrząc w powietrzu niby świeczki na choince. Ach, choinka! Tuż przed nią stoi wspaniała, wielka, jaśniejąca światłami, piękniejsza i strojniejsza od tej, którą widziała przez szklane podwoje w mieszkaniu bogatego kupca. Ileż świeczek! Tysiące! Takie ciepłe, jasne. Dziewczynka wyciągnęła ku nim obie rączki,—a wtem zapałka zgasła. Ale maleńkie iskierki unosiły się w górę, coraz wyżej, i zajaśniały między gwiazdami na niebie. Och, jedna spadła i smuga ognista zagasła za nią.
 — Ktoś umarł — cicho szepnęła dziewczynka, bo słyszała od babki, którą kochała bardzo, a która na nieszczęście już dawno umarła, — że kiedy gwiazda spada, to dusza człowieka odlatuje z ziemi do nieba.
 Znów zapłonęła zapałka, i w świetle, które zajaśniało, dziewczynka ujrzała tę najdroższą babunię, jaśniejącą ciepłym i łagodnym blaskiem. Staruszka z miłością patrzała na wnuczkę, uśmiechała się do niej.
 — O babciu, weź mię z sobą! — zawołało dziecko. — O, weź mię, babciu! Ja wiem, że ty znikniesz, skoro zapałka zgaśnie, jak zniknął piec ciepły, gęś i choinka. O nie znikaj, babciu!
 Drżącą z pośpiechu i mrozu rączyną zapaliła dziewczynka całe pudełko od razu, tak bardzo chciała zatrzymać babunię. I buchnął jasny płomień, jaśniejszy od słońca, i babka nigdy tak piękną nie była, tak promienną i jaśniejącą. Uśmiechnęła się znowu do małej dziewczynki i wzięła ją na ręce. Teraz podniosły się obie wysoko, coraz wyżej, ku gwiazdom, ku światom wspaniałym, gdzie niema głodu, chłodu ani trwogi, aż przed tron Boga.
 Nazajutrz w kąciku pod murem ujrzano zmarznięte ciało ubogiej dziewczynki. Na twarzy miała uśmiech, w ręku spalone pudełko zapałek. Dzień noworoczny powitał ją blaskiem jasnego słońca, ludzie ze współczuciem patrzyli na drobne biedactwo.
 — Chciała się ogrzać — rzekł ktoś, pokazując na spalone zapałki.
 Nikt się nie domyślił, co widziała przed śmiercią w świetle tych kilku drewienek i w jakim blasku wstąpiła do nieba w objęciach zmarłej babuni.

Przełożyła Cecylia Niewiadomska, wydanie Gebethner i Wolf. Warszawa 1918.

 

DZIEWCZYNKA Z ZAPAŁKAMI

Julian Tuwim, Jarmark rymów, Warszawa 1933

Zapałki! Zapałki! Zapałki!

Panie hrabio, pan kupi zapałki,

Tak się jeść chce, tak zimno, pan kupi!

— Nie nudź, głupia! — O, zara głupia, sam głupi!

Te bogate to niedobre ludzie,

Jakieś ważne i taka w nich złość!

Już psy lepsze!

Na Grójeckiej jest pies w budzie,

To przytulić się da, jak się pójdzie

I jak ma, to da ogryźć kość...

A jak przyjść, cholera, do człowieka

I poprosić na chleba kawałek,

To nie kupi pudełka zapałek.

Bo to musiałby futro rozpinać,

Musiałby zdjąć rękawiczki,

Do kieszeni sięgnąć, drobnych ni ma,

To mu się nie chce, bo zima,

No i to, że mają zapalniczki.

Ale mróz, ale ziąb,

Jak wziął, tak nie puszcza i trzyma.

Ziąb, ziąb, ziąb.

Ostry wicher ulicami goni.

Ząb o ząb, ząb o ząb, ząb o ząb dzwoni.

Zapałki! Zapałki! Zapa... pa... pa... ma... ma...

Mamo!

Mamo! marznę, mamo! nie mogę,

Biję z zimna nogą o nogę,

Tańczę ze sobą, jak hrabia z damą,

Byle się rozgrzać. Mamo! Mamo!

Ziąb, ziąb, ziąb,

Ostry wicher ulicami goni.

Ząb o ząb, ząb o ząb, ząb o ząb dzwoni.

(Zapala zapałkę po zapałce i ogrzewa sobie ręce nad

płomieniem)

Żebym ja była bogata,

Poszłabym do kucharki,

Kazałabym sobie podać

Gorące, skwierczące skwarki,

Kazałabym ugotować

Wielki garnek grochówki

I kapustę z kiełbasą,

I pachnące parówki.

Żebym ja była bogata,

Napiłabym się gorzałki

I całą noc bym paliła

Zapałki, zapałki, zapałki.

„Bóg się rodzi, moc truchleje,

Pan niebiosów obnażony,

Ogień krzepnie...“ (zasypia)

(wchodzi Andersen)

Pozwolą państwo, że im teraz złożę

Moje serdeczne, świąteczne życzenia.

Znamy się z lat dziecinnych.

Mój Boże!

Jakie to miłe wspomnienia!

Było „Brzydkie kaczątko“ i „Kwiaty Idalki“,

„Żołnierzyk ołowiany", „Choinka i lalki“.

Któż tych bajek do dziś nie pamięta,

Zwłaszcza tej ośnieżonej czarodziejstwem święta.

Historia to, przyznaję, stara i banalna,

Szkoda tylko, że zawsze jeszcze aktualna!

Daj Boże, by się wreszcie rozwiała jak sen.

Kreślę się z poważaniem

Christian Andersen.

 

 

Papierosy

Hermann Jablokoff

Pośród mglistej, zimnej nocy

stoi dziecko, przemarznięty Żydek

i rozgląda się wesoło.

Od deszczu chroni je mur,

W reku ściska koszyk,

Oczy niemo proszą:

Sił już nie mam biegać po zaułkach,

Jestem głodny, bezdomny

I przeoczony deszczem.

Samotnie dźwigam swoją dolę,

Nikt mnie nie wspomoże.

Wszyscy tylko żartują i śmieją się ze mnie.

Kupcie, kupujcie papierosy

suche nie tknięte deszczem.

Dalejże tanio, tanio naprawdę.

Kucie, zlitujcie się nade mną,

ratujcie mnie od śmierci głodowej.

Kupcie, kupujcie cenne zapałki,

uszczęśliwicie tym biednego sierotę.

Daremny mój krzyk i me bieganie.

Nikt nie kupuje ode mnie.

Odchodzę, jak bezpański pies.

Mój ojciec na wojnie stracił obie ręce.

Moją młodą matkę nędza wpędziła do grobu.

Sam jeden zostałem na świecie,

jestem biedny i nieszczęśliwy jak kamień.

Wybieram resztki jedzenia na starym rynku,

sypiam w parku na twardej ławce.

Policjanci nieraz biją mnie ciężkimi pałkami,

nie wzrusza ich moja modlitwa i mój płacz.

Kupcie…

Wszystkie publikowane na stronie teksty objęte są licencją creative commons 3.0, o ile w tekście nie zaznaczono inaczej. Zezwala się na ich wykorzystanie do celów dydaktycznych z uznaniem praw autorskich i każdorazowym wskazaniem źródła. Serwis korzysta z plików cookies.

Szukaj