„Sex Education 3”, czyli po co uczniom minister Czarnek, skoro mają Netflixa? Wszystko, co chcielibyście wiedzieć o seksie, ale minister Czarnek wam tego nie powie - tak można podsumować trzy sezony „Sex Education”.
Pomimo tego, że w XXI wiek weszliśmy dwie dekady temu, seks nadal pozostaje ogromnym tematem tabu w Polsce. Nie porusza się spraw seksualności, albo rozmawia się w sposób niepoważny, infantylny. Przecież dzieci nie muszą wiedzieć o takich sprawach. Ale co się dzieje w momencie gdy z dzieci przechodzą w nastolatków, a później w dorosłych? Skąd mają wiedzieć co i jak? I jak mają nauczyć swoje ewentualne dzieci, co to znaczy bezpieczny i zdrowy seks? Odpowiedzi na te pytania nie otrzymamy w polskich szkołach. Więc jak młodzież ma się dowiedzieć o współżyciu?
Z pomocą przychodzi serial Netflixa „Sex education”, z pozoru to kolejna produkcja nie mająca żadnej wartości poza rozrywką. Pomimo powszechnego dostępu do Internetu młodzieży nadal trzeba tłumaczyć, na czym polega seks. Zdecydowana większość czerpie naukę z filmów pornograficznych i serwisów erotycznych. Praktyka może dość brutalnie zweryfikować nasze wyobrażenia o seksie. W tym temacie „Sex education” wypada najlepiej- lekki i zrozumiały przewodnik po relacjach intymnych i nie tylko.
Moordale to szkoła z najgorszych koszmarów Przemysława Czarnka. W naszych szkołach zamiast edukacji seksualnej z prawdziwego zdarzenia wciskają nam WDŻ. Sama uczęszczałam na ten przedmiot i mogę śmiało stwierdzić, że nie wyniosłam z niego nic więcej, czego nie wiedziałam już po lekcjach biologii. Niekiedy odbywały się lekcje tylko dla dziewczynek lub chłopców. Aby chłopcy nie dowiedzieli się co to okres, uczono nas, że podpaski należy ukrywać i wstydzić się naturalnej funkcji naszego ciała. WDŻ jest nieobowiązkowe i z tego powodu mało osób na nie uczęszcza, bo przecież kto chciałby marnować godzinę swojego życia na słuchaniu o grzechu masturbacji. Najwyższy czas na zmianę. Nie chodzi o to, by przymuszać dzieci do rozmów o seksie, ale o zmianę tematów jakie obejmują te zajęcia. Chociaż Ministerstwo Edukacji i Nauki przewidziało tematy z zakresu antykoncepcji, chorób przenoszonych drogą płciową i informacji dotyczących asertywności, to w praktyce dostajemy wiedzę ogólnikową, a zajęcia nie poruszają kwestii, które naprawdę nas ciekawią. Bardzo często lekcje prowadzone są przez osoby niemające odpowiedniego podejścia i wiedzy. Najbardziej cierpimy na tym właśnie my i w poszukiwaniu odpowiedzi kierujemy się w stronę Internetu. Nie mamy jak ich zweryfikować, a niedoinformowanie rozprzestrzenia się jak plaga.
Potrzebujemy edukacji seksualnej nie tylko po to, by zdobyć wiedzę dotyczącą kontaktów intymnych, ale także aby kształtować swoją tożsamość. W szczególności chodzi tu o środowiska LGBTQ+, które do tej pory są w Polsce wykluczane ze społeczeństwa. Edukacja seksualna powinna poruszać temat tolerancji i dostarczać odpowiednią wiedzę, która pomoże w zdefiniowaniu własnej orientacji seksualnej i tożsamości płciowej. W szkołach przekazywane nam są mity – antykoncepcja służy jedynie do zapobiegania ciąży, a pary jednopłciowe nie muszą jej używać.
Pomimo tego, że na serial spłyną z prawicowych mediów gromy za „promocję LGBT”, to poza ciekawym ukazaniem kwestii tożsamości płciowej czy ogólnej tematyki queerowej, na szczególne podkreślenie zasługuje rzetelność przekazywanych informacji i ukryte za komedią poważne tematy jak bezpieczne korzystanie z binderów. Gdyby polska szkoła skorzystała choć z ułamka wiedzy przedstawionej w serialu edukacja seksualna miałaby szansę stanąć na nogi. Może powinniśmy zrzucić się na abonament Netflixa dla ministra Czarnka?”
G.Lesiak, licealistka, Piaseczno