Artykuły

Od czterech lat uczę etyki w szkole podstawowej ....

Od czterech lat uczę etyki w szkole podstawowej znajdującej się na warszawskim Bemowie. Jestem dumna z tego, że mam ponad 50 uczniów, z czego większość jest ze mną przez te wszystkie lata. Największym komplementem jest stwierdzenie uczennicy, że chciałaby, aby etyka była codziennie. Lubi zajęcia i lubi mnie.

Ale nie wszystko jest takie piękne i budujące. Jak każdy nauczyciel mam swoje wzloty i upadki. Często zastanawiam się czy aby na pewno to co robię ma sens. Chciałabym dzieciom na etyce przekazać całą mądrość świata. Podzielić się swoją fascynacją filozofią. Przekazać im cały zasób swojego umiłowania do różnorodności, do wszystkiego co jest freak. Niestety, tak się nie da. No bo właśnie z powodu różnorodności każdy jest inny i to, że uczestniczy w lekcjach etyki nie zapewni, że będzie mądrym i tolerancyjnym człowiekiem. Pozbawionym homofobii czy seksizmu. Ja tylko mogę pokazać, że warto być innym, że homofobiczne stwierdzenia bywają krzywdzące dla osób, które są orientacji homoseksualnej. W końcu w państwowej szkole można uczyć zarówno przyszłego geniusza, albo przyszłą psychopatkę (bądź odwrotnie).

Po czterech latach widzę, że grupy uczniów są różne. Miałam genialne dzieciaki, które w szkole podstawowej zadawały zupełnie dojrzałe pytania, ciągle zastanawiali się nad prawdziwością wiary w istnienie Boga czy odrzucali wszelkie postawy dyskryminacyjne. Ale miewam też grupy, które chciałyby przespać etykę, bo to taki wydawałoby się mniej wymagający przedmiot. Wstyd się przyznać, ale przychodzi dziecko i mówi: „nudzę się”. Mówi tak bez skrępowania, bo czuje się dobrze w moim towarzystwie i wie, że nie zostanie za takie gadanie skarcony. No cóż, mnie jest przykro, ale przecież nie pociągnę za sobą każdego.

Co jest trudne w uczeniu etyki? Dla mnie grupy, które wciąż się zmieniają, to znaczy, że każdego roku tworzą się nowe konfiguracje. Dzieci potrzebują dwóch-trzech miesięcy, aby mogły dostroić się do siebie. Nie mogę prowadzić zajęć jakimś ciągiem, bo dla niektórych dzieci to będą powtórki – ćwiczeń, treści, materiałów pomocniczych. Oczywiście będąc twórczą nauczycielką powinnam dać sobie z tym radę. Dam radę, ale to naprawdę kosztuje mnie bardzo wiele wysiłku. Nie pozwala na stworzenie jakiegoś jednolitego, idącego liniowo programu. Za każdym razem muszę głowić się, jak np. opowiedzieć o pierścieniu Gygesa, aby było „inaczej”. Aby ktoś nie krzyknął: „Ależ proszę pani, to przecież już było!”.

Wiele trudności sprawia prowadzenie zajęć w grupie zbyt zróżnicowanej wiekowo. Mam dzieci z pierwszej klasy, i z trzeciej. Jedne sprawnie piszą i lubią mieć zeszyt, a inne jeszcze nie nauczyły się wszystkich liter. Muszę więc zrobić ćwiczenia, w których nie potrzebna jest umiejętność pisania, albo wymyśleć coś dla piszących i nie piszących. Nie jest to łatwe, zwłaszcza, gdy poza etyką uczę innych przedmiotów. Bo w państwowej szkole, przy macoszym traktowaniu etyki inaczej się nie da.

Trudne są także grupy starsze wiekowo. Tutaj jest duży rozdźwięk między czwartoklasistami i szóstoklasistami. Ci z szóstej chcą gadać o pedofilii, seryjnych mordercach i przemocy seksualnej, a ci z czwartej wolą zajęcia o nierównościach w świecie, o biedzie, o braku edukacji.

Od nauczycieli wymaga się ciągłych sukcesów. O problemach nie wypada mówić, bo można zostać posądzonym o brak umiejętności pedagogicznych i dydaktycznych. Nie wstydzę się tego, że mam różne dylematy i czasem czuję się bardzo nieudolna. Mogę zapytać się: „Dlaczego czuję się taka samotna wśród tylu koleżanek i kolegów?”. Jak napisał Richard Sagor w książce „Badanie przez działanie” (wyd. CEO, Warszawa 2008): „Wystarczy jeden dzień towarzyszyć lekarzowi, inżynierowi lub architektowi, aby przekonać się, że tyle samo czasu poświęcają oni na kontakty z kolegami, ile z klientami. Lekarz omawia zdjęcie rentgenowskie z innymi lekarzami i z pielęgniarkami lub rehabilitantami, prawnik ustala ze wspólnikami strategię procesową, inżynierowie i architekci pracują w zespołach nad prototypami i projektami. (…) Nauczyciele pracują w innym świecie”.

Gdybym poszła z tymi problemami, o których napisałam do dyrektorki to bym otrzymała odpowiedź, iż na pewno dam sobie radę. Na szczęście, i nieszczęście nikt specjalnie nie interesuje się moją etyką – nie mam żadnych obserwacji, nie jestem rozliczana z ocen, nikt się nie pyta o sukcesy dzieci, ani o ich zachowanie na zajęciach. To jest komfortowe, ale to także powoduje, że ta etyka jest tylko dlatego, że ktoś miał taki kaprys. Że jest, bo tego zażądali rodzice. Taki dodatkowy przedmiot. Dla mnie dodatkowe godziny, i dodatkowa samotność.

Janina Tyszkiewicz, redakcja portalu etykawszkole.pl

 

 

Wszystkie publikowane na stronie teksty objęte są licencją creative commons 3.0, o ile w tekście nie zaznaczono inaczej. Zezwala się na ich wykorzystanie do celów dydaktycznych z uznaniem praw autorskich i każdorazowym wskazaniem źródła. Serwis korzysta z plików cookies.

Szukaj