Jestem jednym z tych nawiedzonych filozofów, którzy uczą etyki, nie „za coś”, ale „mimo wszystko”. Ręce opadają mi coraz niżej, bo co rusz, słyszę pytanie w rodzaju: czy lekcje etyki muszą być antyreligijne? Ponieważ młodzież nie zadaje głupich pytań, ciekawskim dorosłym odpowiadam ciągle w ten sam sposób: etyka to nie ideologia, podobnie jak historia, fizyka czy psychologia; to nie jest lansowanie jakiegoś światopoglądu, więc lekcje etyki nie tylko nie muszą, ale nie mogą być antyreligijne. Ktoś powiedział, że etykę (obok religii) wprowadzono do szkół dla równowagi, ktoś, że to alternatywa dla uczniów. Tymczasem równowaga nie ma tu nic do rzeczy, bo w grę wchodzą – cytując klasyka – mrówki i osiołki; alternatywy zaś (sic!) są 4: chodzenie tylko na religię, tylko na etykę, na to i na to, albo na nic. Nauczania etyki nie wprowadzono jako antagonistycznej odpowiedzi na katechezę szkolną, ale raczej jako odpowiedź na brak filozofii w polskich szkołach, a dokładniej na jej wypaczoną, wszechobecną i „jedynie obowiązującą” przed zmianami ustrojowymi postać. Mimo upływu dwóch dekad lekcje etyki postrzega się często jako demonstrację ateizmu, a przynajmniej niechęci do kościoła i księży. Jeśli zdarzają się na etyce uczniowie o tak niskich pobudkach, to są oni w zdecydowanej mniejszości (ja takich nie znam). Zdarzają się wojujący ateiści, ale nie przychodzą do szkoły z nożami. Są też uczniowie bezwyznaniowi oraz tacy, którzy traktują swój ateizm (deizm, panteizm) jako rodzaj wiary, przekonania o nieobecności Boga w życiu doczesnym; są też uczniowie ciekawscy, interesujący się po prostu światem. Większość z nich to jednak katolicy, którzy chcą dyskutować o życiu na filozoficznym gruncie. Co to dla nas znaczy? To znaczy, że uczymy się postawy krytycznej (w przeciwieństwie do krytykanckiej), obiektywnej (o ile to możliwe) i refleksyjnej (jeśli ktoś lubi). Na zajęciach nikt nikogo nie poucza, szczególnie w kwestiach wiary. Wyjaśniamy, opisujemy, analizujemy i próbujemy zrozumieć, także te odmienne poglądy. To jest filozofia, a nie lekcje moralności. Moralność to raczej dziedzina praktyki (tej religijnej w szczególności). Etyka natomiast jest nauką, refleksją nad moralnością. Jej domeną jest („stety” lub niestety) teoria. Młodzież za nią nie przepada, więc większość dyskusji na lekcjach dotyczy konkretnych sytuacji z życia wziętych, ale na dyskusję i ocenę moralną zasługują przede wszystkim te przypadki, w których przeżywamy wewnętrzne konflikty, a sumienie i poczucie winy nie daje nam spokoju. Życie nie jest łatwe. Nie szukamy zatem prostych reguł zapewniających niewinność. Stawiamy raczej na empatię i samodoskonalenie się. Nie sądzę, by kłóciło się to z przesłaniem, jakie niesie na lekcjach religii Jezus. Różnica polega tylko na tym, że na lekcjach etyki odwołujemy się nieco częściej do Sokratesa. Obok licznych podobieństw między tymi postaciami warto zwrócić uwagę na fakt, iż obaj zostali oskarżeni o zwodzenie młodzieży na manowce, a my – pamiętając, jak to się skończyło - nie chcemy być następni, nie chcemy powtórki z historii.
I choćby dlatego, lekcje etyki nie mogą być antyreligijne. Nie mogą być po prostu niemoralne! Tymczasem panuje niemalże powszechne przekonanie (niestety popierane przez kościół), że etyka to przedmiot światopoglądowy przeznaczony dla osób niewierzących. To nieprawda. Jeśli nauczyciel etyki (i nie tylko) narzuca jakiś światopogląd, to pomylił zawód. Z tych samych powodów katecheci, siostry i księża nie powinni uczyć tego przedmiotu. Oni w przeciwieństwie do nauczycieli nie są urzędnikami państwowymi, a więc osobami które za pośrednictwem dyrektora szkoły wypełniają polecenia ministra edukacji narodowej, osobami które zgodnie z konstytucją zachowują religijną oraz światopoglądową bezstronność. Katecheci (słuchający biskupa lub odpowiednich władz kościelnych) nie mogą, a przynajmniej nie powinni w tych sprawach pozostawać neutralni. Nie do tego ich powołano. Chcąc uczciwie wypełniać swoje posłannictwo zobligowani są (chociażby przez sumienie) do propagowania etyki katolickiej. Ich misja wychowywania młodzieży w wierze (utrwalania wiary, nawracania niewiernych itd.) nie może mieć - z założenia – charakteru neutralnego, bo po co kościołowi katecheta bez religijnego zaangażowania? Przyjmując natomiast zewnętrzną (nie emocjonalną) perspektywę w relacji z Bogiem, wkraczamy na teren teologii ewentualnie religioznawstwa, ale to też nie jest filozofia, której częścią jest właśnie nauka zwana etyką; tej powinni uczyć nauczyciele. Przypomnę tylko o fundamentalnej dla demokracji różnicy między obywatelem a urzędnikiem: obywatel może robić wszystko czego nie zabrania mu prawo, natomiast urzędnik tylko to na co mu prawo zezwala. I niech tak zostanie.
Jacek Wanat
Absolwent filozofii na UAM w Poznaniu.
Nauczyciel etyki w II Liceum im. K.K. Baczyńskiego w Koninie