Tekst powstał na podstawie wystąpienia Autora wprowadzającego do panelu „Przyszłość polskiej edukacji – scenariusze rozwoju” podczas VII Kongresu Obywatelskiego (Warszawa, 10 listopada 2012). Uczestniczył w nim przedstawiciel naszej Redakcji.
Edwin Bendyk
Absolwent Wydziału Chemii Uniwersytetu Warszawskiego (1989). Podczas studiów był redaktorem studenckich pism drugiego obiegu. Potem dziennikarzem, m.in. tygodnika „Nowoczesność”, „Życia Warszawy”, „Wiedzy i Życia”. Obecnie związany z tygodnikiem „Polityka”, gdzie jest publicystą działu naukowego. Zajmuje się problematyką cywilizacyjną, kwestiami modernizacji, ekologii i rewolucji cyfrowej. Publikuje także w tygodniku „Computerworld”, „Res Publice Nowej”, „Krytyce Politycznej”, „Przeglądzie Politycznym” i magazynie „Mobile Internet”. Autor książek: Zatruta studnia. Rzecz o władzy i wolności (2002), Antymatrix. Człowiek w labiryncie sieci (2004), Miłość, wojna, rewolucja. Szkice na czas kryzysu (2009), Bunt Sieci (2012). Wykłada w Collegium Civitas, gdzie kieruje Ośrodkiem Badań nad Przyszłością, oraz w Centrum Nauk Społecznych PAN. Członek rady Fundacji Nowoczesna Polska oraz rady programowej Zielonego Instytutu. Prowadzi blog „Antymatrix” (www.bendyk.blog.polityka.pl
Problem edukacji, a tym samym ustroju systemu szkolnego oraz współdziałania wszystkich elementów uczestniczących w procesie kształcenia i kształtowania osób można i należy analizować z wielu perspektyw. Perspektywa określona przez tematykę VII Kongresu Obywatelskiego wynika z pytania o rozwój Polski i Polaków w XXI wieku i wymagane w związku z tym umiejętności oraz kompetencje.
Jaki więc rozwój? Jaki mamy wpływ na jego kształtowanie wobec strukturalnego problemu – futurofobii, czyli niezdolności do traktowania przyszłości w kategorii zasobu, którym można racjonalnie zarządzać. Zarządzać, czyli uruchamiać dziś procesy i mobilizować dostępne aktualnie zasoby po to, żeby osiągnąć strategiczne cele wyznaczone na lata 2020, 2030 i późniejsze.
Uprośćmy zadanie i przyjmijmy, że celem strategicznym jest utrzymanie wzrostu gospodarczego. Choć przyrost PKB nie jest doskonałym miernikiem rozwoju, bo nie uwzględnia wielu ważnych czynników decydujących o jakości życia i dobrobycie, to jednak dobrze agreguje działanie kluczowych czynników produktywności: pracy, kapitału, kapitału ludzkiego, technologii i innowacji. Udział tych czynników zmienia się w czasie w zależności od stopnia rozwoju gospodarki.
Polska, kraj w dobrym tempie doganiający rozwiniętą światową czołówkę, zbliżyła się niepokojąco do pułapki „średnich dochodów”. Dotychczasowy rozwój i realna konwergencja przebiegały w modelu imitacyjnym, polegającym na mobilizowaniu łatwo dostępnych zasobów: relatywnie taniej i dobrze wykształconej siły roboczej, modernizacji gospodarki opartej na imporcie technologii, inwestycji opartych głównie na imporcie kapitału. Taki model stosują wszystkie „doganiające” społeczeństwa, w pewnym momencie wyczerpuje się on jednak. Dalszy wzrost produktywności (dziś utrzymującej się na poziomie połowy średniej produktywności dla krajów Unii Europejskiej) wymaga mobilizacji czynników wcześniej mających mniejszy priorytet: kapitału ludzkiego i innowacji.
Te oczywistości wynikające z neoklasycznej teorii wzrostu nałożyć wszakże należy na konkretne tendencje i realną konkurencję w wymiarze globalnym. Doskonałe argumenty znaleźć można w opracowaniu opublikowanym przez OECD jesienią 2012 r.: Looking to 2060: Long-term global growth prospects . Oczywiście, niemożliwie jest stworzenie precyzyjnej prognozy makroekonomicznej na półwiecze, analiza OECD dobrze jednak pokazuje wpływ różnych czynników produktywności w różnych gospodarkach w perspektywie nadchodzących dekad. Niestety, wnioski dla Polskie są bardzo niekorzystne. Ze względu na procesy ludnościowe zakończył się czas korzystania z dywidendy demograficznej. Sytuacja, kiedy w wyniku wchodzącego na rynek pracy wyżu demograficznego gospodarka mogła korzystać z tanich i dobrych zasobów pracy, kończy się bezpowrotnie. Już w ciągu najbliższych lat Polska odczuje skutki wejścia na trajektorię szybkiego starzenia się. W rezultacie w 2050 roku nasz kraj może mieć najmniejszy (obok Włoch) udział osób aktywnych zawodowo w strukturze społecznej. Z tego właśnie względu dynamika wzrostu PKB zacznie szybko maleć, uzyskując po 2030 r. tempo 1%, a więc niższe od tempa wzrostu gospodarek rozwiniętych – grozi nam więc nie tylko utknięcie w pułapce średnich dochodów, lecz wręcz dywergencja gospodarcza.
Prognoza makroekonomiczna nie jest wyrokiem, pokazuje tylko, na jakie czynniki produktywności nie należy już liczyć, a jakie jak najszybciej mobilizować, by nie tylko wyjść z pułapki średnich dochodów, lecz zniwelować również konsekwencje luki demograficznej. Te czynniki, powtórzmy, to kapitał ludzki i innowacje. Dotychczasowy poziom innowacyjności polskiej gospodarki i społeczeństwa w wymiarze systemowym jest doskonale opisany, niestety w ciemnych barwach. Niewiele też wskazuje, by stosowane dotychczas polityki zwiększenia potencjału innowacyjnego przyniosły większy skutek. A Polska potrzebuje rezultatów spektakularnych, podobnych do tych, jakie uzyskuje Korea Południowa, stojąca przed podobnym wyzwaniem demograficznym.
Pozostaje kapitał ludzki, czyli kompetencje i umiejętności ludzi. Ważnym elementem ich kształtowania jest system edukacji. Jaka jest polska szkoła? Od ponad dekady Polacy żyją mitem bezprecedensowego boomu edukacyjnego: gwałtownie wzrosły aspiracje, polska młodzież zaczęła się masowo kształcić, wspierana w tych staraniach przez rodziców. Pięciokrotny wzrost liczby studiujących w porównaniu do czasów PRL najlepiej dowodzi siły edukacyjnego pospolitego ruszenia Czy jednak ilość przechodzi w jakość, czy też odwrotnie – umasowienie kształcenia na poziomie wyższym doprowadziło do pogorszenia edukacji?
W ocenie absolwentów wyższych uczelni zdani jesteśmy na przyczynkarskie analizy. Kształcimy świetnie, wszak polscy informatycy wygrywają w międzynarodowych konkursach, rywalizując ze światową czołówką! Tak, to prawda, tylko czy wyniki kilkudziesięcioosobowej elity odzwierciedlają poziom kompetencji wszystkich informatyków opuszczających mury uczelni? Pracodawcy mają co do tego wątpliwości, o czym świadczy dyskusja wywołana artykułem prezesa PZU Andrzeja Klesyka.
Czy jednak można wierzyć ocenom przedsiębiorców narzekających, że uczelnie nie kształcą pod potrzeby rynku pracy? Jakie ten rynek wysyła sygnały, skoro polskie przedsiębiorstwa należą do najmniej innowacyjnych w OECD? Gdyby kształcić odpowiednio do ich aktualnych potrzeb, już dziś należałoby ogłosić, że przegraliśmy przyszłość. Jak więc kształcimy? Tak naprawdę nie wiemy, bo trwającej reformie systemu szkolnictwa wyższego nigdy nie towarzyszyła pogłębiona, ogólnospołeczna debata o funkcji uniwersytetu i innych instytucji akademickich.
Poszukiwanie społecznie usankcjonowanej wizji kształcenia wyższego i wynikającej z niej legitymizacji ustąpiło technokratycznemu procesowi modernizacji systemu w poszukiwaniu większej efektywności. System szkół wyższych przekształca się w wielką postfordowską fabrykę mającą produkować wymienne i porównywalne jednostki kapitału ludzkiego opisane za pomocą liczbowych parametrów. Proces kształcenia polega jednocześnie na indywidualizacji i uniformizacji, zgodnie z paradygmatem mass customization. Być może taki system kształcenia sprzyja przekazywaniu potrzebnych umiejętności, na pewno jednak nie sprzyja kształceniu kompetencji zasadniczej w kontekście wyzwań przyszłości – innowacyjności opartej na kreatywności.
Niestety, na kształcenie takich kompetencji nie ma miejsca w polskim systemie edukacyjnym. Polska szkoła po reformach radzi sobie nieźle, jeśli spojrzeć na porównawcze statystyki, np. ocenę osiągnięć gimnazjalistów w badaniach PISA organizowanych przez OECD. Jak jednak dostrzega wielu badaczy procesów edukacyjnych, metodologia PISA jest wątpliwa z naukowego punktu widzenia i doczekała się na całym świecie licznych krytyk. Jest wręcz niebezpieczna w krajach o słabej legitymizacji władzy publicznej, bo międzynarodowe statystyki i konformizm testowy zastępują tam autonomiczną wizję szkoły.
Niestety, tak też jest w Polsce, gdzie wyniki PISA stały się rodzajem fetyszu, w którym koncentruje się istota procesu kształcenia: zobiektywizowany pomiar ucznia, nauczyciela i instytucji. Znowu model postfordowskiej fabryki, która zachęca wszystkich do autonomii, jednocześnie jednak za pośrednictwem „miękkich”, lecz działających w sposób bezwzględny i totalny instrumentów kontroli za pomocą pomiaru autonomię tę degeneruje. Konsekwencją jest konformizm testowy, czyli kształcenie i uczenie się, by jak najlepiej wypaść w badaniu. Dzieje się to kosztem niemierzalnych kompetencji, jak tak bardzo potrzebna innowacyjność oparta na kreatywności .
Szkoła powszechna, ostatni bastion nowoczesności w ponowoczesnym społeczeństwie, jest jedynym instrumentem, jaki można by wykorzystać, żeby odzyskać przyszłość nie tylko dla wybranych, lecz dla wszystkich. Taki był cel szkolnictwa powszechnego – stworzyć wszystkim, bez względu na pochodzenie i wyniesiony z domu kapitał kulturowy, podobne szanse osobistego rozwoju, angażując do tego nawet państwowy przymus. Dziś system szkolnictwa powszechnego nie tylko w Polsce jest w głębokiej erozji, ulega fragmentaryzacji i zawłaszczaniu przez kompetentne grupy. Państwo abdykuje, zastępując realną władzę i sprawstwo wynikające ze spójnej wizji tego systemu zarządzaniem za pomocą technokratycznych instrumentów pomiaru i kontroli.
Czy tak ewoluujący system szkolny pozwoli rozwiązać problemy przyszłości? Nie można wykluczyć, że tak, kosztem jednak rosnących nierówności społecznych i rozwarstwienia ekonomicznego. Czy jesteśmy gotowi takiej sytuacji się przeciwstawić? Tylko wówczas, jeśli jako społeczeństwo uznamy, że szkoła to nie tylko fabryka kapitału ludzkiego, lecz także kluczowy instrument, za pomocą którego realizuje się zasadę solidarności społecznej. Wcześniej jednak musimy uznać, że solidarność jest wartością.